Kaczyńskiego wyboista droga do centrum (Polska the Times)

15 stycznia 2018

Rekonstrukcja rządu przeszła oczekiwania wszystkich. Zwolennicy dobrej zmiany zostali zaskoczeni dymisjami czołowych twarzy, dotychczas idealnego przecież rządu. Przeciwnicy obawiają się, że rekonstrukcja, to skuteczny ruch partii rządzącej w kierunku centrum, który ma przysporzyć nowych wyborców i podnieść jej notowania. Czy rachuby te są uzasadnione? Manewr rekonstrukcji jest dla Jarosława Kaczyńskiego wyjątkowo ryzykowny. Z wielu powodów.

 

Po pierwsze może zostać niezrozumiały przez twardogłowy beton czyli tych, na których prezes mógł zawsze liczyć. To 15-20% wiernych, którzy nie odmawiali poparcia w najcięższych czasach. To ci, którzy przeszli przez 8 lat klęsk i upokorzeń przegranych osiem razy wyborów. To wyborcy, dla których Antoni Macierewicz jako kapłan religii smoleńskiej, był autorytetem i niekwestionowanym zastępcą naczelnika. Upokarzająca dymisja ministra może nie tylko zrazić wyborców stojących blisko prawej ściany sceny politycznej, ale także własny najwierniejszy partyjny aparat. Rekonstrukcja w tej skali i formie wprowadza bowiem chaos. Chaos w monolitycznej do tej pory wizji świata jaki budował obóz władzy. Najdoskonalszy rząd powołany w imię zwykłego człowieka miał w tym świecie walczyć ze wszystkim co temu zwykłemu człowiekowi zagraża. A są to przede wszystkim elity oraz Unia Europejska próbująca pozbawić nas bezpieczeństwa i tożsamości za pomocą uchodźców. I oto na czele rządu staje człowiek – symbol międzynarodowych elit finansowych. Prezes banku, forpoczta kolonizacji, elita w najczystszej formie. Mało tego, człowiek ten nie odgrywa przynależnej mu roli kolejnej marionetki prezesa. Wręcz odwrotnie, rządzi samodzielnie, wręcz się szarogęsi. Najważniejszym faktem rekonstrukcji rządu nie było to kto był na uroczystości i kto jak bardzo szerokim uśmiechem kibicował zmianom, ale to, kogo na niej nie było. W pałacu prezydenckim nie było Jarosław Kaczyńskiego. Czy to znaczy, że dał Morawieckiemu całkowicie wolną rękę i jest dowodem siły? Czy też wręcz odwrotnie, oczekując ostrego konfliktu w partii umył dłonie, ustawiając się na pozycji arbitra, który nie angażując się osobiście, będzie mógł rozstrzygać spory pomiędzy walczącymi na śmierć i życie frakcjami.

 

Konflikt bowiem jest nieunikniony. Groźby i wyzwiska pod adresem Andrzeja Dudy ze strony środowiska Gazety Polskiej z redaktorem naczelnym na czele to dopiero początek. Co gorsze, twardogłowi opozycjoniści wewnątrz partii mają wielki problem komunikacyjny. Do tej pory wszak grzecznie śpiewali w jednolitym chórze, wychwalając zalety najlepszego rządu w historii Polski. Czołowi ministrowie zdymisjonowani. Jak to wytłumaczyć wiernemu suwerenowi? Sam Morawiecki, choć stanowił ciało obce, został przez elektorat gładko przełknięty. Sondaże nie wykazały spadków poparcia. Lecz ile nieświeżych ryb jest w stanie połknąć nawet najwierniejszy pelikan? Waszczykowski, Szyszko, Radziwiłł, Macierewicz, to przecież nazwiska, o które obóz władzy prowadził bój z opozycją w zasadzie nieustannie. I teraz co? Sytuacja staje się skomplikowana, bo z jednej strony trudno przyznać, że nie byli doskonali i rację miała totalna opozycja uporczywie domagając się ich dymisji, z drugiej jeśli doskonali jednak byli to jak wytłumaczyć zmiany? Nawet najbardziej twardogłowy pelikan ma swoją wytrzymałość i wymiany doskonałości na jeszcze lepszą doskonałość może jednak, bez objawów niestrawności, nie przełknąć.

 

Tym bardziej, że partyjny beton nie pomaga. Niezawodna posłanka Pawłowicz już ogłosiła winnego: to lewacy i agenci służb doprowadzili do upadku najlepszych ministrów tego rządu. I tu pojawiają się problemy z fundamentalną spójnością, bo skoro lewacy to kto? Przecież wiadomo, że w procesie negocjacyjnym wokół zmian w gabinecie udział brali premier, prezydent i prezes. Który z nich jest owym lewakiem a który agentem? Jak to możliwe, że parę dni po tym, gdy minister Błaszczak ogłasza ostateczny upadek komunizmu dochodzi o wyczyszczenia z rządu najbardziej zaangażowanych ministrów? Czyżby lewacy, broniący jak wiadomo starego postkomunistycznego układu, mieli aż tak długie ręce? I tu nasuwa się naturalne, lecz prawdziwie przerażające pytanie, czy dobra zmiana poniosła tym samym klęskę? Powyższe zgryźliwe, przyznaję, uwagi pokazują jedynie skalę problemów jakie stoją przed propagandystami obsługującymi obóz dobrej zmiany.

 

Pani rzecznik Beata Mazurek delikatnie wskazała winnego. Jest nim Andrzej Duda, który „wyszantażował” dymisje. Ale jak to pogodzić z dogmatem nieomylności i wszechpotęgi prezesa?

 

Wydawało się, że jedynym rozsądnym wyjściem z sytuacji gdy Duda zażądał głowy Macierewicza jako ceny za ponowne złamanie konstytucji i podpis pod ustawami pod porządkującymi mu sądy, było przejęcie rządów bezpośrednio przez Jarosława Kaczyńskiego na stanowisku premiera. Wiadomo, że taki scenariusz był w PiS przez miesiące rozważany jako najbardziej prawdopodobny. Kaczyński zdecydował się jednak na krok pośredni. Morawiecki ma udowodnić, że jest w stanie zapanować nad partyjnym aparatem, udobruchać Unię Europejską i podnieść wyniki partii w sondażach. To ostatnie konieczne jest by operację „rekonstrukcja” móc przestawić działaczom jako kolejny genialny strategiczny manewr naczelnika pod tytułem przejście do centrum.

 

To czy ten manewr się powiedzie czy nie, zależy od spójności partii. Jeśli zamiast karnego powtarzania przekazów dnia, aparat zacznie krzyczeć kakofonią głosów, suweren może stracić orientację kto jest dobry a kto zły? Kto jest prawdziwym Polakiem a kto jeszcze prawdziwszym? Populistyczna propaganda wymaga spójności. Bez niej zamienia się we własną farsę. Fundamentem ciągu technologicznego sprawnie działającej władzy jest skuteczna propaganda. To ona pozwala odnotować kolejne sukcesy w sondażach zapewniające spójność formacji ponad partyjnymi interesami. Gdy maszyna się zatnie i zapadki wyskoczą z zawiasów, maszyneria może rozpaść się eksplodując pod namiarem ciśnienia wewnętrznych sprzeczności.

 

Nie jest dla mnie jasne czy PiS na rekonstrukcji rządu zyska czy straci wyborców. Z jednej strony może zyskać wśród wahających się. Tych, których do tej pory nieudolność najbardziej nielubianych ministrów odstraszała. Z drugiej, może zgubić po drodze swoich najwierniejszych wyznawców którzy wybiorą kapłana religii smoleńskiej i toruńskiego namiestnika „czyniącego sobie ziemię poddaną”, zamiast real politik kompromisów z Andrzejem Dudą czy Unią Europejską. Pytanie czy konflikt z Macierewiczem, Szyszko, środowiskiem Gazety Polskiej i grupą posłów skupioną wokół Krystyny Pawłowicz będzie dla prezesa mniej kosztowny niż wojna z Andrzejem Dudą? Nie wiem. Kwestią otwartą nadal pozostaje cena jaką za głowę swego protegowanego zażądał ojciec dyrektor, i po której stronie konfliktu opowie się wraz ze swoim imperium medialnym. Znając Rydzyka jestem raczej przekonany, że wybierze realne wpływy i pieniądze ponad lojalność, fundamentalizm i ideologiczne pryncypia.

 

Nowy rząd raczej nie powinien liczyć na sukces w Brukseli. Nie sądzę, by Morawiecki jedynie za pomocą osobistego uroku był w stanie uchronić swój rząd przed wykluczeniem i napiętnowaniem w Europie. Samo powstrzymanie się od obraźliwej retoryki i obelg nie wystarczy by naprawić stosunki z Europą. Kaczyński był jak się wydaje, w stanie przehandlować nawet zgodę na ograniczoną liczbę uchodźców w zamian za uniknięcie sankcji. Niestety nie ma tego pola manewru. Po gwałtownej reakcji własnego elektoratu na słowa o korytarzach humanitarnych, taka oferta jest już chyba nieaktualna. Padł ofiarą własnej propagandy i zawęził sobie pole kompromisu. Nawet jemu, własny elektorat nie wybaczyłby nawet jakiegokolwiek kompromisu w tej sprawie. Kwestia ta jest o tyle ciekawa, że Kaczyński zachowuje się tak jakby sam uwierzył we własny przekaz. Naiwnie. Unia kwestię uchodźców zdaje się zawiesiła na kołku szukając finansowej kompensaty dla państw, które ponoszą największe koszty związane z emigrantami do UE. Kaczyński mierząc innych własną miarą nie rozumie, że Unia może naprawdę kierować się wartościami, zdając sobie sprawę, że potencjalnie nie przestrzeganie fundamentalnych praw stanowi większe zagrożenie dla jej jedności niż kwestia migracyjna. Dlatego, w polityce międzynarodowej nie wróżę rządowi sukcesu. Oparta na fałszywych założeniach będzie bowiem nieskuteczna a na realną zmianę w kwestii praworządności w Polsce się nie zanosi. Nie po to Kaczyński zapłacił tak wysoką cenę potencjalnego konfliktu za zgodę na podporządkowanie sobie sądów by teraz się wycofać pozostając z niczym.

 

W tym wszystkim prezes PiS może jak zwykle liczyć na całkowitą bierność opozycji. Przeciwnicy dobrej zmiany nie byli w stanie wykorzystać żadnej z okazji by przejąć inicjatywę. Można przecież było przedstawić osobę Morawieckiego jako wyczekiwanego przedstawiciela rozsądku i umiarkowania. PiS mógłby stać się ofiarą własnej propagandy przedstawiającej elity jako skorumpowanych i zdegenerowanych wrogów prawdziwego człowieka w imię którego przeprowadza rewolucję. Wystarczyło go tylko symbolicznie przytulić żeby utrudnić Kaczyńskiemu drogę do centrum buntując najbardziej twardogłowy elektorat, albo w najgorszym razie, by istotnie podwyższyć jej koszty po prawej stronie. Podobną bierność zachowała opozycja gdy w ramach naiwnego otwarcia negocjacji Kaczyński zaczął mówić o korytarzach humanitarnych dla uchodźców. Temat przeszedł kompletnie niezauważony. Konflikt z UE mógł stanowić dla opozycji ważny moment. 83% popiera członkowsko Polski w Unii a konflikt z Europą stawia obóz władzy w trudnej sytuacji. Nic z tego, opozycja w milczeniu odgrywa napisaną dla niej rolę zdrajcy i donosiciela na Polskę. Dymisja wiodących ministrów rządu Beaty Szydło to fantastyczny moment by zadać wyborcom niezdecydowanym i tym bardziej umiarkowanym parę ważnych pytań o to dlaczego wymienia się doskonałych ministrów skoro broniło się ich wielokrotnie przed wotum nieufności. Zamiast ogłosić, że z życzliwością patrzy na rozsądne zmiany, że jego wezwania do opamiętania się odniosły skutek, Schetyna milczy oddając pole do narracji swoim przeciwnikom.

 

Kaczyński tym razem stąpa po linie. W polityce międzynarodowej jest zakładnikiem Viktora Orbana, w wewnętrznej zależny od rozmiarów furii i determinacji Antoniego Macierewicza, którego destrukcyjny potencjał dla obozu władzy trudno przewidzieć. Z punktu widzenia strategii politycznej rekonstrukcja rządu to błąd. Zyski wątpliwe potencjalne koszty mogą być bardzo wysokie. Kalkulacje, że uda się zmienić relację z UE bez zmiany faktycznej polityki w kraju, są naiwne i nie doceniają przeciwnika. Droga do centrum może być okupiona poważnymi stratami po prawej stronie. Jarosław Kaczyński naraża się na urzeczywistnienie własnego koszmaru. „Na prawo od PiS tylko ściana” to przecież fundamentalna zasada jego polityki.

 

Prawdą jest stwierdzenie, że obóz władzy może jedynie przegrać sam ze sobą, ale jak wiemy z przeszłości, nie jest to rzadki przypadek. Tym razem jest bliżej niż kiedykolwiek.

Jakub Bierzyński